środa, 17 grudnia 2014

Mój pierwszy hejter z bandy pokemonów

Miało być o Filipinach i niebiańskich plażach tudzież smagłych torsach umięśnionych ratowników, ale... oto w komentarzach do oclenia, tfu, ocenzurowania, zmodernizowania i zatwierdzenia znalazłam swoje pierwsze (w dwuletniej historii mojego blogowania) wiadro żółci, jadu i wymiocin zielonej zazdrości.

Zazwyczaj bowiem czekały tam na mnie (w folderze Nowe lub Spam) - propozycje schudnięcia (dziękuję, mam już swoją dietę i talię osy, czasem szerszenia lub trzmiela), jakieś dziwolągi wyplute przez translator a stanowiące impresję na temat... hmmm, najstarsi górale też mają problem z rozkminą, czasem szczodre oferty majorów amerykańskiej armii w Iraku (piszacych z łotewskich adresów mailowych) proszących o pomoc wyciągnięciu taaaaaakiej gotówki z jakiegoś banku z solidnym wynagorodzeniem za ową pomoc itp, a także sposoby na powiększenie mojego penisa i te pe. Oto przykłady, akurat penisów na stanie nie miałam, więc wrzucam co nadlecieło:

Zatem, piję sobie herbatkę, zagryzam bułeczką parową z farszem ostro-kapuścianym, i cała radosna klikam na dwa nowe komentarze i....

Taddam! Ta-duuuum! Psssss!

Oto mym oczom niewierzącym w co widzą się ukazała krótsza i dłuższa wypowiedź pisemna, od najwidoczniej tej samej osoby, z tym samym @, nickiem i IPkiem, wyglądająca tak:
No nic tylko siąść w kącie, pochlipać i się pociąć ze wstydu. Aha, i worek pokutny na głowę zadziać, wytarzać się w chilli i tequili. Nad polszczyzną, mizernym poziomem intelektualnym i głupotą. Tak, jest mi wstyd, za Polskę i Polaków - dlatego, że takiego trolla wydały i jeszcze wbiły do tępego łba podstawy czytatości z pisatością, a ponadto rodzicom pozwoliły uzyskać wystarczający dochód, aby trollowi komputer kupił. Albo dostał w "Szlachetnej Paczce", od sponsora. Mam nadzieję bowiem, że troll to gimbaza i ma szansę na jakiś rozwój w przyszłości, wtórne sfałdowanie tej główki kapusty noszonej pomiędzy uszami. Jak to dorosły człowiek, to no cóż... Wyrazy współczucia dla rodziny.
Zresztą nieważne.
Chwilę poturlałam się ze śmiechu po podłodze, czytając owe wysokiej klasy i poziomu (przynajmniej w ocenie autora/autorki) - wypociny.
Tak, jestem głupia i mam flaki zamiast mózgu. No i co z tego? (Aaaa, to stąd te "ludzkie flaki" w wynikach wyszukiwania! Wyjaśniła się wielka zagadka kreskówek)
Tak, jestem wieśniarą, nawet z hektarami ziemniaków i cebuli, i do szkoły miałam pod górkę najwidoczniej - bo moje kompetencje językowe w użyciu języka polskiego nie umywają się tych z komentarza. Ani ciut, ciut. Nawet pijana w sztok nie umiem takiego arcydzieła fleksji, składni, ortografii i logiki wypowiedzi wypłodzić. Nie mówiąc już o słownictwie, frazeologii itepe. Nawet gdyby mi cała rodzina pomagała - bo sama nie podołam doczołgać się do tego poziomu.
Tak, jestem debilem, który wyjechał za granicę i robi z siebie wariata. Najbardziej ubawiło mnie to, w kontekście sprawdzenia IP mojego pokemona. 
No dobra, może użył VPN... To w końcu nie aż tak skomplikowana procedura, nawet średnio rozgarnięty orangutan da radę obsłużyć i poudawać że jest na drugim końcu świata.
Tak, moi Czytelnicy to takie same jak ja emocjonalne popaprańce i osoby ze specyficznym poczuciem humoru oraz odpowiednim IQ. Rzecz jasna, ciut wyższym niż ten prezentowany przez amebę. No. To nawet możemy związek zawodowy założyć. Albo partię polityczną, dzięki ci trollu za wskazanie tej drogi w życiu.

Chwilę zastanawiałam się, czy to aby nie wspomniane kiedyś przeze mnie panie z "Cudu Kawai" aka duetu "Oriental Queens" odpowiedziały stadnie, gromadnie i zabójczo niczym nindżowie na kocich łapach. Bo akurat skomentowano tak bezlitośnie, łamiąc moje serce niewinne i samoocenę, i wrażliwość i w ogóle noooo - wpis w którym nieco popastwiłam się nad owymi królowymi internetu i światowej klasy specjalistkami od kosmetyków azjatyckich. Ale, pewności nie mam, może to ktoś z osieroconego stadka pokemonów Anny DwaKoty (zamknięty już niestety blog o japońskiej wsi).
Kimkolwiek by nie był ów troll, karmić go nie będę. Komentarze idą przez moderację, więc szanse na siarczyste bluzgi w moim królestwie - znikome. Ale...
Tak sobie myślę - może rozpocznę cykliczny przegląd "Z blogiem wśród trolli"? Będę najbardziej soczyste kawałki publikowała, z komentarzem  oczywiście, tak dla jaj? Dokładnie tak jak pokazuję rodzynki ze statystyk...

Co wy na to? Zatem, trollinko, masz szansę zabłysnąć.
A na Filipiny zabieram was jutro. I tak parę razy do świąt, bo pogoda w Polsce paskudna, więc słońce, palmy i kokosy -zalecane.

środa, 10 grudnia 2014

Cosplayowo :D - czyli Azjaci w przebraniach

Kiedyś Modliszka przy okazji popisów moich japońskich kolegów z okazji Szkolnych Urodzin zapytała czy cosplay jest na Tajwanie tak popularny jak w Japonii. Zgodnie ze stanem wiedzy na tamten moment odpowiedziałam - że już nie. 
Owszem, kiedyś był wiodącym tak hobby gimnazjalistów, licealistów i studentów, że w parkach co rusz można było spotkać przebierańców, Czarodziejki z Księżyca w wersji skośnookiej itp, ale - że fala nadmiernego zainteresowania ma już swoje apogeum za sobą. I ciężko spotkać masowe ilości przebierańców na ulicach czy w parkach, bo kosplejowanie odbywa się najczęściej w domowym zaciszu. A cospleyowe ciuszki można kupić za "Śmiesznie niskie pieniądze" - przynajmniej  tak mówili Japończycy. A że dla Japończyka poza Japonią niemal wszystko będzie śmiesznie tanie to inna para kaloszków. Ale wróćmy do tematu.

Cosplay pokrył się kurzem i zniknął w pomroce spowijającej zeszłoroczne trendy...

Po czym przypadkiem przejeżdżając obok Pier2, w drodze na gargantuiczną michę lodów owocowych - ujrzałam dziki tłum kreskówkowiczów. Towarzyszył mu rzecz jasna jeszcze dzikszy i liczniejszy tłum niepoprzebieranej publiki - ale sumarycznie, kłębiło się tam sporo luda, z rzucającymi się w oczy jaskrawymi perukami i odjechanymi ciuszkami. Przetarłam oczęta, uszczypałam się w pulchniutki przegub i dokonałam rachunku sumienia w kwestii spożycia ostatnich posiłków - bo może to z głodu mam wizje i omamy? E nie. Oni są prawdziwi. Superaśnie.
Nie, nie jestem aż taką fanką diety ścisłej i "degenerujących młody umysł kreskówek o zwyrodnialcach i seksualnie niepokojących dziewczynkach z wielkimi oczami" (yyyy ??? - tak określił to z ambony mój ksiądz od nauki religii w liceum) żey sobie odpuścić być może ostatnie w tym roku lody mango.
Zatem wszamałam swoją michę, oblizałam się i zwróciłam z typowo przyziemnych spraw gastrycznych ku duchowości i odchamianiu się w artystyczno-kulturalnej okolicy Pier2. No i dotarłam. Część atrakcji była słono płatna, ale klu - czyli przebierańcy pelentali się za free i cosplejowali.
Czym jest cosplejowanie? Ano, sprowadza się do zrobienia sobie stroju wzorowanego na jakiejkolwiek kreskówce i gwałcącego wszelkie prawa grawitacji, a następnie zadzianie tegoż stroju - i zastygnięcie w pieczołowicie przygotowanej pozie, która pozwoli - po sfotografowaniu pod odpowiednim kątem - wyglądać jak bohater losowo wybranego anime na plakacie reklamującym serię.

Zatem, zapraszam :D Ponieważ na współczenym anime znam się jak kura na pieprzu i kangur na astronomii, to zapraszam do dyskusji i objaśniania - bo moje mogą być cokolwiek niekompletne.
 Na pierwszy ogień - One Piece, czyli jedna z tych serii, które kojarzę wizualniie, bo renifer w kapeluszu i inne postaci pojawiały się regularnie na wszytskich mozliwych powierzchniach, rywalizując z Hello Kitty. Kim są te Indiany Jonesy w gumowcach, i co to za szpej dzierżą (bo wygląda to na rury od odkurzaczy tudzież tuningowane klawiatury od atarynek) - nie mam pojęcia.
 Coś  i coś ładnego w błękitach. Nie wiem co, ale makijaż im nie spływał.
 Szybki pomysł na kostium "recyklingowo - ekologiczno- androidowy".  Albo instalacja z kartonów po pizzy i meblach z Ikei.
 Jak widać - rozrzut tematyczny dość spory. Część z kreskówek ewidentnie nie dla dzieci.
 Akcenty militarne też się pojawiły. Zarówno w wersji amerykańskiej, jak i elfio-tradycyjnej. Mój kolega ujrzał tam jakieś polityczne odwołanie do rosyjskich "zielonych ludzików" - ale on teorie spiskowe potrafi wysnuć nawet z waty cukrowej albo dżwięku szeleszczenia płatkami śniadaniowymi...
 Chyba najładniejsza para całego szoł. Ta sukienka mnie urzekła (ale ja lubię róż, i róże i falbanki ), ale detale kostiumu męskiego powaliły mnie na kolana precyzją wykonania.
 Pomniejsze stroiki i przebrania - przyłapane na obijaniu się zamiast cosplejowania z całych sił.
 Tu stroje z największą inwencją i golziną. Z daleka ci walczący panowie ( a zwłaszcza jeden) wyglądali baaaardzo nago. Z bliska - okazało się, że ma galoty oraz rajstopki. Za to stworzenie w fuksja różu było niemal golutkie, niestety.
 Typowa cosplay-poza w wykonaniu grupowym. Zastygnęli tak na dobre 10 minut - mi osobiście pewnie by szybko nóżki i rączki zdrętwiały, a tu proszę - taki kawał mieczy i innego zaczepno-obronnego szpeja trzymano... Tak, wiem uzbrojenie i opancerzenie bło głównie z papieru, plastiku i styropianu - ale i tak to nie w kij dmuchał, takie zabawki...
Oczywiście, cosplejowano nie tylko japońskie ortodoksyjne produkcje - bo sporo było fuzji "East meets West", tak jak w wypadku tych dzieciaków, chyba rodzeństwa.
Dużą popularnością cieszyły się rzecz jasna postacie wojowników jasnej i ciemnej strony mocy, których kostiumy były jednymi z najbardziej pieczołowicie wykonanych. Zatem wojownicy prężyli muskułki i ociekali potem - a ciastkowaty człowiek Anpanman korzystał z ich zastygnięcia i podrywał laski :D. Anpanmana akurat znam, bo postrach jednej z moich grup ćwiczeniowych, nadambitna Japonka Sadako  Saori pochodzi z miasta w którym jedyną atrakcją jest Muzeum Anpanmana - i opowiadała nam o nim 45 minut. 
Liczną reperezentację posiadali też magiczni wojownicy i wojowniczki wszelkiego koloru i kalibru. Także pogromcy demonów, których nadjechał cały autobus...
Oczywiście, największe wzięcie miały skąpo ubrane i szczodrze porozbierane - dziewczyny. Nawet te "grube" jak na azjatycko-tajwańskie wymogi. Tak właściwie, to chyba wszytskie dziewczyny prezentujące kostiumy należały do kategorii "tajwańskie wesołe grubaski i kujonki z pasją". Co nie zmienia faktu, że prezentowały się całkiem sympatycznie, a powodując mniej lub bardziej dyskretne ślinotoki u panów.
Przeżyjmy to jeszcze raz - ekipa z największymi dzidami/ nozami/ rohatynami / deską do prasowania udającą miecz.
Jak widać - grypa i konieczność zadziania maseczki nie przeszkadza w cosplejowaniu... Jak dla mnie to normalny widok, ale zastanawia mnie czy w jakimkolwiek anime (poza serią lekarską -pielęgniarską) jakokolwiek bohater pokazał się kwiedykolwiek w ordynarnej masce chirurgiczno-przeciwpyłowej, kryjącej zasmarkane oblicze?
A na koniec zwycięzca bezkonkurencyjny. Miał fajny strój, pozował niezmordowanie jak na prawdziwego otaku przystało, świetnie ogarnął perspektywę i niuanse utrzymania pionu ze skrzydłami o sporej powierzchni i ciężarze, którzymi zresztą nawet trochę pomachiwał... Byłam pod wielkim wrażeniem.
 Wy pewnie nie do końca? Bo czemu tu na kolana padać, strój jak każdy inny, może tylko przez te skrzydła zajmujący więcej przestrzeni...?
No tak, ja od początku widziałam, że ten oto Skrzydlaty Wojownik  to liczy sobie maksymalnie 8 lat, ima  mniej niż 120cm wzrostu, nawet pomimo klocków podwyższających w butach...

Ogólnie - bardzo pozytywny dzień. Choć sama nie jestem wielką fanką mangi, anime, cosplayów itp - to jednak bardzo fajnie mi się spacerowało pośród pasjonatów. I choć tak do końca nie wiedziałam kogo odgrywają - to bawiłam się świetnie.
Dotąd widywałam jedynie Polaków (ewentualnie - Europejczyków) biorących udział w konkursach uświetniających konwenty, czy to właśnie mangowo-animowy, czy fantasy/sci-fi, i wtdawało mi się to zabawnie nie na miejscu, że w postaci rodem z Japonii wcielają się Polki i Polacy z Krainy Bulwiastego Ziemniaka, nijak pasujący do specyfiki pomysłów z Kraju Kwitnącej Wiśni. Tu zobaczyłam skośnookich performerów, i zamiast czuć że wszytsko jest tak jak powinno być - zostałam uderzona myślą, że w sumie to skośnooki  Naruto czy inna Czarodziejka z Księżyca wyglądają dziwacznie, bo w wersji animowanej mieli przecież wielkie okrągłe błękitne oczęta...

A jak wam się podobają zwyrodniali przebierańcy?

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...